czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 6: Zakon Lucifero

Rozdział 6

ZAKON LUCIFERO


      Miley siedziała obok Maxa w autobusie. Ich ramiona się stykały. Krople malowały różne wzory na szybie, na której Miley opierała głowę. Sine oczy miała przymknięte. Siedziała wyczerpana
 i znudzona.                                      
    Pamiętała jak wczoraj, musiała się zmierzyć ze strachem, wstydem i obojętnością. Przyjaciółka powiedziała swojej mamie, o tym, że ona uciekła z sierocińca i nie ma żadnej rodziny. To była najgorsza chwila w jej życiu. Nienawidziła prosić ludzi o pomoc. Czuła się strasznie, gdy ktoś jej współczuł i zachowywał się wobec niej... tak jakby była trędowata. Pamiętała uścisk pani Wood, zapach jej fiołkowych perfum i ciepłą skórę. Miley wtedy chciała się, równocześnie rozpłakać, roześmiać, zapaść pod ziemię i uciec. To było dla niej bardzo niezręczne. Czuła się też tak, rozmawiając się, a nawet patrząc na Ninę. Wiedziała, że dziewczyna nie widzi już w niej tej samej osoby - blondynki, z mocą wody, którą przypadkiem spotkała - tylko biedną sierotę, dziewczynę, która dostała niezły ciężar do niesienia od niebios. Jessica pozwoliła jej, się zatrzymać do chwili, gdy postanowi co z nią zrobić. Kazała też oddać córce parę ubrań, na co Miley zaprotestowała, a Nina tylko przytaknęła. Obie zachowały się jakby nie zauważyli jej protestu. Dziewczyna chciała wtedy uciec jak najdalej i zrobiłaby to, gdyby nie to, że Nina nie odstępowała jej na krok. Miley uznała ich zachowanie za straszne. Było, pewnie, szlachetne, ale ona nigdy nie potrafiła znieść  tego, że ktoś uważa ją za biedną dziewczynę, której trzeba pomóc i wesprzeć ją. Czuła się wtedy taka mała, tak bezsilna, ale przecież, sama poradziła sobie z dotarciem do Londynu. Nie była bezsilna. Była mądra
 i niezależna, i mimo, że często potrzebowała pomocy, doskonale radziła sobie bez niej. Chciała, by tak zostało na zawsze. Nie chciała pomocy. Nie zniosłaby ograniczeń, utraty niezależności.
         Miley spojrzała z ukosa na Maxa. Spał...  Zmusiła go wczoraj do spotkania się z nią o czwartej nad ranem przed domem Niny. Musiała go obudzić, bo kiedy przyszedł na umówione miejsce, oczy miał zaspane i podkrążone, powieki same mu się przymykały, był blady i nie mógł się skupić. Nawet rześkie powietrze i lekki deszcz go nie ożywiły. Poczuła się trochę winna, że go obudziła, ale nie mogła tego nie zrobić - przez całą noc myślała nad zagadką, a gdy ją rozgryzła, nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o zawiadomieniu kolegi.
- Po co, do cholery, chciałeś się spotkać? - powitał ją dość nieuprzejmymi słowami, ale Miley się, tylko, do niego uśmiechnęła.
- Myślałam, że się ucieszysz.
- Obudziłaś mnie o czwartej nad ranem! - podniósł lekko głos.
- To wiem - odparła z uśmiechem. Nie potrafiła się z nim nie droczyć. To było silniejsze od niej.
- Dlaczego? - krzyknął - widać nie lubił gdy ktoś go budził w środku nocy.
Wyraz twarzy Miley zmienił  się na twardy, zdenerwowany i urażony, ale szybko zmyła go uśmiechem.
- Spokojnie. Chodzi o ten cały Zakon Lucifero - powiedziała z wyższością i dumą, patrząc jak jego oczy się rozszerzają, twarz blednie jeszcze bardziej, a jego głos staje się żywszy.
- Co? - spytał zdziwiony.
- Teraz się obudziłeś?
- Ta kartka, którą mi dała... Skąd ją masz?
- Nie spałam całą noc, by ją zdobyć, a ty nie możesz wstać kilka godzin wcześniej? - spytała unosząc brwi, a chłopak się zaczerwienił.
- Przepraszam - bąknął. - Gdzie ją znalazłaś i co to za słowa...
- Znalazłam ją w pewnej ukrytej bibliotece... Nie pytaj gdzie ona jest. - dodała szybko, widząc, że chłopak otwiera usta. - Słowa...są angielskie, jeśli się nie mylę. - uśmiechnął się lekko. Jego twarz zaczęła przybierać naturalne barwy, a krople deszczu spływały po jego policzkach.
- Jak ona brzmiała...? - spytał, starając przypomnieć sobie słowa.
Po chwili wyrecytował:

Czarna magia
Na cudownych stronicach
Popularna
Uwieczniona
w czterech ścianach
Odwiedzana...

- Zapamiętałeś. - stwierdziła ze zdziwieniem.
- Oczywiście.  Zakon Lucivero to mój priorytet - odparł bez cienia wahania. - Oczywiście, że zapamiętałem.
- Dlaczego chcesz ich znaleźć? - spytała wyraźnie zmartwiona.  - Dla zemsty?
Gdy nie odpowiedział, westchnęła zirytowana.
- Zemsta jest dla tchórzy.
- Zemsta jest sprawiedliwością - odparł nieobecnym głosem.
Przez chwilę patrzyli na siebie. Ona z zaciekawionym i współczującym wyrazem, a on
 z twarzą skamieniałą. Patrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Nie mrugnął ani razu. Wyglądał jakby zatrzymał się w czasie.
- Rozgryzłeś zagadkę? - spytała, gdy stwierdziła, że jego wyraz twarzy ją przeraża.
Max otrząsnął się i spojrzał na nią uważnie. Uśmiechnął się lekko.
- Chodzi o jakąś znaną książkę o magii. Osobie, która ją napisała prawdopodobnie zrobiono pomnik, a ją samą pochowano w jakimś ważnym, sławnym miejscu - odparł z dumą.
- Ta pisarka żyje. - poinformowała go z wesołością, a on wytrzeszczał oczy. - J.K. Rowling.
- Harry Potter? - spytał, nie kryjąc zdziwienia, po czym, zaśmiał się cicho.
- Podobno, w tej książce są elementy okultystyczne. No wiesz, czarna magia. Książka jest bardzo znana. Na jej podstawie nakręcono film i zbudowano muzeum Harrego Pottera.
Patrzył się na nią jak oniemiały, a ona szybko i z wyższością dodała:
- Jestem pewna, że takie muzeum jest częściej odwiedzane niż jakaś krypta.
Uśmiechnął się szeroko.
- A więc wyruszamy do muzeum Harrego... - stwierdził, wiedząc co zamierza powiedzieć. - Wiem gdzie to jest. Warner Bros. Studio Tour London.
- No to pora się przygotować na podróż. 
      I pojechali, po wcześniejszym przygotowaniu się. Miley, z dudniącym sercem, zostawiła kartkę, na której napisała, tylko tyle, że gdzieś pojechała i wróci za kilka godzin. Czuła się głupio
 i niezręcznie, pisząc ją, ale uznała, że powinna. Nie wiedziała, co zrobiłaby pani Wood, gdyby ona ot tak znikła, ale podejrzewała, że zadzwoniłaby na policję lub szukałaby ją po całym Londynie.
           Autobus zatrzymał się ze zgrzytem. Miley usłyszała plusk, gdy pojazd wjechał w kałuże. Obudziła Maxa i wysiedli razem.
           Wiatr zmierzwił włosy dziewczyny i wprawiał drzewa w ruch, tak że kołysały się pod jego podmuchem i zginały w pół. Duże krople spadające z granatowych, przysłaniających stalowe niebo chmur, rozbijały się głośno o ulice i szyby. Gęsta mgła zasłaniała sklepy po drugiej stronie ulicy, tak, że nie było ich widać. Max otworzył parasolkę, która miała kolor nieba. Miał nadzieję, że się pod nią schroni wraz z Miley, ale wiatr zniszczył jej materiał.
- Cholera - zaklął Maxa.
- Lepiej się pośpieszmy. - rzuciła Miley i nie oglądając się na nikogo, i na  nic, poszła w stronę muzeum. Nie zauważyła, kiedy Max ruszył za nią, porzucając, wcześniej, zniszczoną parasolkę.
    Droga do muzeum nie była długa. Wystarczyło pokonać tylko kilometr. Na żółtych ścianach budynku znajdował się szyld głoszący: The Making of Harry Potter. Nad szklistymi, szerokim drzwiami, przez które wchodzili turyści znajdował się srebrny daszek, na którym znajdował się znak The WB Television Network i napis: WARNER BROS, STUDIO TOUR. Miley przez mgłę nie była w stanie zobaczyć całego budynku, tylko jego część. Nie chciała się, nawet, rozejrzeć Włosy przyklejały się do skroni, a ubrania do ciała. Jedyne czego chciała, to znaleźć jak najszybciej to czego szukali - choć nie do końca wiedziała co to jest - i wrócić do domu... domu Niny. Kiedy zaczęła nazywać go domem? To był chwilowy impuls. - tłumaczyła sobie. Ruszyła wzdłuż ścian i zobaczyła, że Max zerka na nią z ukosa.
- Gdzie idziesz? - spytał zaniepokojony. Też był cały mokry.
- Ściany... W czterech ścianach... - jedna ze strof wierszyka. 
- Myślałam, że będziemy musieli wejść do środka.
- Możliwe - odparła nie zwracając na niego uwagi, przesuwając wzrokiem po każdym metrze ściany budynku. - Jeżeli nic nie znajdziemy, będziemy musieli wejść, ale na razie może coś tu znajdziemy.
- Na ścianach? - zaśmiał się cicho.
 Miley wytrzeszczała oczy i przyjrzała się ścianie budynku. Dotknęła fragmentu przy, którym się znajdowała.
- Znalazłaś coś? - jego głos ociekał sarkazmem, ale ona nie zwróciła na to uwagi.
- Drzwi... - powiedziała nieobecnym, dalekim głosem.
 Chłopak podszedł do niej i zerknął ponad jej ramieniem - był wyższy od niej o głowę. Zobaczył wyryty na ścianie napis Drzwi. Nastolatka przyłożyła otwartą dłoń do napisu i ją docisnęła, a chłopak się zaśmiał.
- Ukryte drzwi? Nie sądzisz, że to tania przykrywka? Idealny filmowy chwyt?
Miley go zignorowała. W jej głowie trwała burza myśli. Powinno się przecież otworzyć jakieś przejście lub coś w tym stylu? W kościele się otworzyło...
  Pobiegła myślami do tamtej nocy, kiedy znalazła zagadkę. Konik zaprowadził mnie do ściany...
I co dalej zrobił? Popchnął mnie, bym docisnęła rękę... Ale to nie działa... Jeszcze raz. Wchodzę do krypty za konikiem i podchodzę do ściany, którą mi wskazał. Lata koło niej i dmucha w nią. Robię to samo. Dmuchnięcie... Nie chodziło tylko o dociśnięcie.
     Miley dmuchnęła w ścianę, a Max, chyba, zaśmiał się. Nie była pewna. Jedyne co do niej docierało, to, to co robi. Po tym jak jej zimny oddech przeniósł się na napis, docisnęła ręką ścianę
 i część ściany się zapadła. Odskoczyła ona gwałtownie z dźwiękiem, przypominającym piknięcie. Miely poczuła, że Max zesztywniał, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. W ścianie nie było drzwi, ale była zwykła, drewniana skrytka, w której był czerwony guzik i kartka. Wzięła ją przeczytała szeptem:

Doszedłeś tutaj
I zasłużyłeś
Do zakonu dołączysz,
kiedy dzwony wybiją dwunastą,
Naciśnij przycisk
I czekaj, aż w tych murach cię znajdą.

- Jak ty to...- urwał w pół zdania. - Nie przyciskaj! - krzyknął z ostrzeżeniem, gdy dziewczyna skierowała rękę w stronę czerwonego przycisku. Chciał ja powstrzymać, ale było już za późno.
Dziewczyna nacisnęła przycisk i nagle u ich stóp, pojawił się mały tunel.
- Nie naciska się czerwonych przycisków - skarcił ją oburzony chłopak, a ona, sprawnie go ignorując, schyliła się i przeczołgała przez krótki kamienny tunel. Usłyszała jak Max, wstrzymuje gwałtownie oddech.  
    Wygramoliła się z podziemnego przejścia i walnęła głową o coś. Poczuła silny ból. Złapała się za głowę, która lekko pulsowała. Nastolatka podniosła wzrok. Opierała się o jedną ze ścian,
a druga była tuż przy jej czole, zostawiając małą przestrzeń. Czuła coś ciepłego na policzku. Stała blisko pochodni, która niemal dotykała jej skóry. Byłą osadzona w uchwycie, przypominającym rękę. Obok niej wisiał dziwny zegar, porośnięty pajęczyną. Wskazówki, jaśniejsze od tarczy tylko o jeden odcień, były prawie niewidoczne. Jedyna liczba na zegarze wskazywała godzinę dwudziestą-trzecią. Muzeum zamykano godzinę wcześniej. Miley szybko połączyła w głowie fakty i z trudem skierowała się w stronę tunelu. Gdy wyszła na powierzchnie, Max stał z dziwnie nadąsaną miną. Mówił coś do niej, w tym czasie, kiedy była w tamtym...korytarzu? Nie była pewna. Mogła przypuszczać, że tak, ale pewności nie miała.
- Co tam było? Nie wiesz, że nie przyciska się czerwonych guzików? - zarzucił ją pytaniami.
- Jak się nazywa irracjonalny lęk przed czerwonymi przyciskami? - rzuciła, unosząc brwi, a jego twarz przybrała gniewny wyraz. Westchnęła. - Po drugiej stronie jest...ciasno. Znajduje się tam druga ściana, z zegarem, na którym jest tylko godzina jedenasta wieczorem i pochodnia. Według zagadki
o godzinie dwunastej nastąpi spotkanie, więc przypuszczam, że zakon ułatwił nam wejście i od godziny jedenastej będziemy musieli oczekiwać kogoś, abyś mógł postąpić jak tchórz i się zemścić - odpowiedziała jednym tchem, a on słuchał jej z szeroko otwartymi oczami.
- Będziemy musieli się włamać? - spytał z wyraźnym przerażeniem.
Dziewczyna zaśmiała się bez krzty wesołości.
- Ściana się otworzy - odpowiedziała, nie mając ochoty na droczenie się z nim lub obrażenie go.
- Jasne... - rzucił, przeciągają głoski. Chyba wydało mu się to dziwne i dość nieprawdopodobne, ale chyba, w to uwierzył...
- To co robimy? Do jedenastej dużo czasu. Wracasz do domu?
- A ty?
- Zabrzmiałeś jak małe dziecko - zarzuciła mu dziewczyna, uśmiechając się kwaśno. - Ja mam ulotki do rozdawania - odparła i z kieszeni czarnego płaszcza - który dostała od pani Wood - wyjęła plik kartek. - Obiecałam Ankowi, że mu pomogę, a właściwie na tym polegała nasza umowa.
- Jak umowa?
- Nie ważne. Ja zostaję i rozdaję tą stertę niepotrzebnych papierków,  a potem, nie wiem, może się przespaceruję. Chcesz wracaj. Nie liczę na twoje towarzystwo.
- Bez obrazy, ale byłaś tu kiedyś?
- Nie - odpowiedziała, zaskoczona jego pytaniem.
- A jak się zgubisz?
Zaśmiała się krótko, ale bez cienia irytacji.
 - Zawsze znajduję drogę. Wrodzony talent.
 - Wolę nie mieć cię na sumieniu.
Miley przez chwilę się zastanawiał nad czymś. Zwróciła wzrok na tatuaż, ale Max tego nie zauważył. Uśmiechnęła się nikczemnie, jak złoczyńca, który ma plan.
- Wybacz, to nie zależy od ciebie. Aczkolwiek jestem skłonna zawrzeć umowę. Moje towarzystwo za informacje, na temat twojego tatuażu.
Chłopak pobladł, a ona przekrzywiła głowę.
- Umowa stoi?
Przez chwilę stali, nie odzywając się do siebie. Słyszeli świst wiatru i uderzenia kropli deszczu.
- Co wybierasz? Czyste sumienie czy brudne? - spytała, podnosząc brwi.
 Jego usta wykrzywiły się w nieśmiałym uśmiechu.
- Dobrze powiem ci, ale nie tutaj.
- To gdzie?
- W jakiejś knajpce. - widząc jej zdziwienie dodał: - Prędzej czy później będziemy musieli coś zjeść.


***

   Księżyc znajdujący się w pełni, rzucał poświatę na ściany muzeum. Zimny wiatr, przeszywał Miley i Maxa, stojących przed ścianą. Deszcz przestał padać, pozostawiając po sobie  kałuże. W jedną z nich weszła Miley i jej nogi pływały teraz w butach.
   Zerknęła na tatuaż chłopaka. Odkąd go poznała, często to robiła, ale tym razem wiedziała co oznacza. Ogień, otaczał krąg arabskich liter, które układały się w cytat Dana Browna z Aniołów
i Demonów.
- ,,Cierpienie jest częścią dorastania. Dzięki niemu się uczymy". - wciąż słyszała jego głos, kiedy zdradził jej treść tatuażu. Ton miał poważny, odległy i trochę...smutny? Był cały napięty - czuła to.
- Trochę dziwny cytaty, ani nie anielski, ani nie diabelski - odparła, by rozluźnić napięcie panujące przy niewielkim, szklanym stoliku.
- To twoje motto? - spytała, gdy chłopak zachował się, tak jakby, nie usłyszał uwagi.
- Można tak to ująć - odparł, wpatrując się w tatuaż.
- To znaczy?
- Wytatuowałem go sobie, by coś zrozumieć, żeby inaczej spojrzeć na pewne rzeczy... To miało dodać mi otuchy. - zaśmiał się bez krzty wesołości. - Ale... Sam nie wiem... To miało mi w czymś pomóc. Nauczyć mnie czegoś, ale to tylko słowa, a one nic nie znaczą.
- Masz racje. Słowa w same w sobie nic nie znaczą, ale to one układają się w zdania. A te
z kolei są nieodłączną częścią naszego życia i jeżeli dobierzesz słowa kierując się umysłem
 i sercem - nie z żadnym z osoba - stworzysz zdanie, które znaczy więcej niż wszystko inne - powiedziała, wziąwszy łyk herbaty.  Max po raz pierwszy, gdy zaczął mówić o tatuażu, spojrzał na nią, a potem uśmiechnął się smutno, trochę leniwie, a z jego ust wydobyło się ciche parsknięcie.
- Zadziwia mnie twoja mądrość i twój sposób patrzenia na świat. - posłał jej uśmiech.Tym razem wesoły. Policzki dziewczyny zaróżowiły się lekko, ale były bardzo widoczne z powodu bladej cery. Uśmiechnęła się nieśmiało, spuszczając głowę.
- Dlaczego taki cytat. Z czym ma ci pomóc? - spytała, unosząc wzrok, a twarz chłopaka pobladła
i spoważniała. Wyraz jej był twardy, a spojrzenie wydawało się odległe. Wziął głęboki oddech.
- Przeszłość - o to zawsze chodzi. Prawda? - spuścił wzrok, wpatrując się w talerz
z nietkniętym jedzeniem. - Nie można o niej zapomnieć. Chociaż bardzo by się tego pragnęło, nie da się zapomnieć. Ludzie zawsze pamiętają cierpienie, ból i smutek. Nie da się zapomnieć tych uczuć,
 a przeszłość jest pełna takich momentów.
- Może nie można zapomnieć, ale można ją zaakceptować i nauczyć się z nią żyć. Zawsze można ją potraktować jako osobną kartę życia i starać się z całych sił do niej nie wracać. To nie zabierze wspomnień i bólu, ale go złagodzi, ułatwi życie.
- Skąd to możesz wiedzieć? - spojrzał jej w oczy. - Twoja przeszłość, pewnie, była lekka i przyjemna.
- Nie ma przeszłości lekkiej i przyjemnej. Przeszłość jest mieszaniną radosnych i bolesnych wspomnień. Życie nigdy nie jest wyłącznie smutne i wyłącznie szczęśliwe. Nie ma szczęśliwych i nieszczęśliwych zakończeń. Jest tylko coś pomiędzy. Żyjemy w jednej wielkie przestrzeni pomiędzy radością i smutkiem.Nie możemy tego zmienić. Jedyne co nam pozostało, to zaakceptować ten fakt.
- A gdy ktoś nie potrafi?
- Musi znaleźć nauczyciela. - posłała mu uśmiech.
- I pewnie, to ty masz nim być. Moją nauczycielką. - zaśmiał się bez krzty wesołości. - Mam ci pewnie opowiedzieć o przeszłości, ale wtedy będę rozdrapywać stare rany.
- Już to robisz. Co dzień od nowa. Czasem na paskudną ranę nie wystarczy, nałożyć plaster, ale użyć maści, czegokolwiek. Tą maścią jest druga osoba. Trzeba najpierw podzielić się z kimś przeszłością
i zaakceptować ją, a dopiero później przykleić plaster i starać się go nie zdejmować. Ty nie zrobiłeś ani jednego, ani drugiego. - patrzyła  prosto w jego brązowe oczy, które były szeroko otwarte. - Szczęście jest sprawą złożoną. Składa się z teraźniejszości i przeszłości. Jeżeli nie pogodzisz się
z przeszłością, twoje szczęście nie ma gruntu do rozrastania się.
- Zapewne nie miałaś łatwo w życiu. Przynajmniej po tym co mówisz, mogę tak uważać - odparł po chwili ciszy. - Powiem ci coś o mojej przeszłości, jeśli ty powiesz mi coś o swojej.
Uśmiechnęła się speszona. Na jej twarzy pojawił się rumieniec.
- Więc jak będzie? Powiesz mi jak wyglądała twoja przeszłość?
Wzięła głęboki wdech.
- Od urodzenia wychowywałam się w sierocińcu - poinformowała beztrosko, a on spojrzał się na nią ze zdziwieniem. Zapadła chwila ciszy.
- Ale...
- Uciekłam, a właściwie odeszłam. Umiem o siebie zadbać bez pomocy nikogo. Z Liverpoolu trafiłam do Londynu. To długa droga, a ja jestem tu cała i zdrowa. To chyba  dobry dowód na to, że umiem sobie poradzić - powiedziała z dziwną radością, a przynajmniej miała taki wyraz twarzy, bo jej oczy... one mówiły co innego.- Teraz ty.
- Ale... - zastanawiał się co opowiedzieć. Pewnie nie umiał dobrać słów.
- Teraz ty - zażądała, przerywając mu.
- Moja mama... Mój ojczym nie żyje - oznajmił nieobecnym wzrokiem. - Mam wyszła ponownie za mąż. Pewnego dnia, gdy miałem sześć lat, przyszli do nas mężczyźni z krzyżem z kokardą.  - głośno przełkną ślinę. - Spalili żywcem ojczyma na moich oczach - powiedział, siląc się na spokój. Nie udawało mu się to. Głos mu się łamał i drżał. - Potem chcieli mnie zabić. Przystawili mi ostrze noża do szyi. Parę kropel spadło po niej - odparł, dotykając blizny na szyi, którą dziewczyna, dopiero teraz, zauważyła. Był to podłużny, niewielki ślad. - Ale wtedy... weszli moi dziadkowie. Powiedzieli, że nie dadzą mnie skrzywdzić,a ci mężczyźni, tylko, się zaśmiali. Moi dziadkowie wiedząc, że nic innego nie mogą zrobić, oznajmili, że oddadzą za mnie życie. Wtedy ci mężczyźni...zakonnicy zgodzili się na taką umowę. Zabili w brutalny sposób moją babcię. Starała się nie płakać i nie krzyczeć z bólu. Nie chciała, żebym się jeszcze bardziej bał. Z jej ust wydobyły się słabe jęki, oczy miała załzawione, ale nie krzyczała. Umarła, a później torturowano przez kilka godzin mojego dziadka. A wszystko to się działo na moich oczach. Gdy wszyscy umarli, a pokój był pełen krwi, jeden z nich, zmierzwił mi włosy i odparł, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Gdy  wyszli, płakałem nad ciałami babci, dziadka, nad prochami taty. Wieczorem mama wróciła z pracy i przerażona zadzwoniła na policję, ale oni nigdy nie znaleźli sprawców. - spojrzał na tatuaż i go dotknął czubkami palców. - Ten cytat miał mi pomóc pogodzić się z cierpieniem. Tłumaczyłem sobie, że jest to część dorastania, że żebym był dobrym mężczyzną, muszę cierpieć. Chciałem wierzyć, że cierpienie uczy
 i dzięki niemu moja przyszłość będzie lepsza... Ja będę lepszy, ale... to nie działa. Nie umiem spojrzeć na to jako na lekcję od życia. - po raz pierwszy spojrzał jej w oczy, które były lekko załzawione. - Straciłem ojczyma, babcie, dziadka jednego dnia, a wszystko to się działo na moich oczach.
          Miley otrząsnęła się z wspomnień. Wypuściła powietrze z ust prosto na napis DRZWI, a następnie go docisnęła. Przeszła tunelem. Wskazówka zegara przesunęła się, właśnie, na godzinę jedenastą. Ściana z cichym odgłosem, przypominającym burzenie murów, przesunęła się w prawo, a następnie do tyłu. Przed nią ukazało się, pogrążone w mroku, niewidoczne, wnętrze muzeum. Za nią stał Max, który dopiero co, przeszedł przez tunel.
- Mamy czekać godzinę? - zapytała mało przekonany do tego pomysłu.
- Na to wygląda - odpowiedział i na oślep podszedł do pobliskiej ściany. Usiadł oparty o nią. Miley podążyła za konturem jego sylwetki.
- Zapowiada się długa godzina - stwierdziła, przeciągając głoski.

***

     Miley, której oczy się lekko przymykały, ocknęła się gwałtownie, gdy pochodnie - których, mogłaby  przysiąc, nie było tu wcześniej - rozjarzyły się, oświetlając pomieszczenie i nadając mu mroczny wygląd. Dziewczyna potrząsnęła lekko Maxa (który najwidoczniej się zdrzemnął) za  ramię. Chłopak przebudził się i rozejrzał zdezorientowany na oświetlone wnętrze.
     Wysoko na ścianie wisiały obrazy bohaterów Harrego Pottera. Na podłodze widniał znak WB.
W ściany były wbudowane, prawdopodobnie, butki z pamiątkami. 
     Nagle drzwi się otworzyły, wpuszczając zimny podmuch do pomieszczenia. Do wielkiej sali weszło dwóch mężczyzn. Wyglądali tak jak opisał ich Max, a przynajmniej jeden z nich. Drugi miał czarny płaszcz z wyszytymi krzyżami z kokardą, ale nic po za tym nie zgadzało się z wyglądem
 z opisu, włączając w to tatuaże, które jego kompan miał, chyba, na całym ciele. Twarze ich były ukryte pod kapturem, tak, że nie było ich widać.
- Kto mnie wezwał? - spytał doniosłym głosem mężczyzna bez tatuażów. Zdjął swój kaptur.      
  Na jego twarzy o ostrych rysach lśniły  srebrne, skośne  oczy, które idealnie pasowały do długich włosów, o tym samym kolorze, które wytwarzały lekką poświatę. Wyglądał magicznie i nienaturalnie
  Max podniósł się z ziemi. Mężczyźni skierowali na niego swój wzrok. Srebrnowłosy wyglądał jakby ktoś go spoliczkował. Miał zdziwiony i lekko przerażony wyraz twarzy. Ale dlaczego?
 Miley też się podniosła i stanęła obok Maxa. Mężczyzna gwałtownie zaczerpnął powietrze. Sztucznie się uśmiechnął. Jego usta drgały ze zdenerwowania.
- Zostaw nas - powiedział ostrym, ale drżącym głosem do chłopaka stojącego obok i skinął na niego głową, a mężczyzna bezszelestnie się wycofał i wyszedł z budynku. - No proszę kogo my tu mamy.
Max stał jak sparaliżowany.
- Nie sądzę, żebyśmy się znali - wykrztusił.
- Nie? - spytał mężczyzna ze szczerym zdziwieniem.
- Niestety nie kojarzę pana, ale...
- Po co tu jesteś? - przerwał mu.
- Dla zemsty - odpowiedział pośpiesznie, z wahaniem. - Ty...Wy zabiliście moich dziadków i mego ojczyma.
 W srebrnych oczach nieznajomego pojawił się błysk zrozumienia, a później ustąpił miejsca wściekłości.
- Mieli się ciebie pozbyć! - podniósł głos. -  A to... - wskazał na Miley, a potem potrząsnął głową, jakby chciał się z czegoś otrząsnąć. Uśmiechnął się złośliwie. - Chcesz mnie zabić? Zemścić się? - spytał z trudem panując nad sobą. Max głośno przełkną ślinę, a potem wyjął nóż z kieszeni i spojrzał się na narzędzie niepewnie. Miley miała donie zaciśnięte w pięść i zerknęła z błagalnym wyrazem na Maxa.
- Każdy powinien zapłacić za swoje winy.
- Niestety muszę cię rozczarować, ale rzadko się zdarza, że zemsta komuś wychodzi na dobre. Najczęściej ci którzy próbują się zemścić giną. Szczególnie ci, którzy chcieliby się zemścić na mnie, ale muszę przyznać, że cię podziwiam. - posłał mu słaby uśmiech. - Nikt inny nie próbował się na mnie zemścić. To musi być ciekawe doświadczenie.
Max z dziwną pewnością siebie podszedł trochę bliżej do mężczyzny.
- Nie zauważyłem, żebyś miał broń - poinformował ze złośliwym uśmiechem.
- Max... Nie musisz się mścić - powiedziała, błagalnie Miley. Wzrok nieznajomego skierował się na nią. Posłał jej ciepły uśmiech, a potem mężczyzna, znów, spojrzeniem wrócił do Maxa.
- Nie potrzebuję broni, kochaniutki. Ja nią jestem. - zaśmiał się, a potem przybrał gniewny wyraz twarzy.
  Pochylił się do przodu. Jego ciało zaczęło się wydłużać i przybierać srebrnawy odcień. Skóra pogrubiła się gwałtownie i pofałdowała. Paznokcie przekształciły się w krótkie szpony, a z jego ciała wyrósł krótki ogon. W mgnieniu oka, dobrze zbudowany mężczyzna, zmienił się w olbrzymiego smoka o świecących się, srebrnych łuskach.
  W pomieszczeniu rozległ się dźwięk przypominający grzmot.  Smok machnął ogonem, przewracając kosz na śmieci.
- Ten nożyk to marna broń, nie uważasz? - jego głos potężny, przypominający skwierczący
w kominku ogień.
 Max z szoku upuścił broń, ale nie przejmował się tym - i tak wiele by nią nie wskórał. Miley miała szeroko otworzoną buzię. Była zaskoczona, ale czy przerażona? Max nie umiał określić.
- Tunel - szepnęła mu bez chwili wahania.
- Idź.
Miley przekrzywiła głowę. Chciała protestować, ale nie było sensu, więc szybkim krokiem, po kryjomu - póki smok był skupiony bardziej na Maxie niż na niej , wycofała się i w błyskawicznym tempie, prześlizgnęła się przez tunel.
 Smok zauważył nieobecność dziewczyny i rzucił się na chłopaka. Max odskoczył szybko. Chciał podążyć za Miley, ale potwór stanął mu na drodze. Zionął ogniem, którym musnął rękę chłopaka,
 a ona zrobiła się cała czerwona. Max zaklął cicho i pobiegł do drzwi wejściowy. Smok wydał z siebie śmiech. Minęła chwila zanim Max zrozumiał, że przed wejściem stoi zakonnik. Mimo to biegł dalej, a wtedy smok w napadzie gwałtownego szału rzucił się na chłopaka. Rozorał szponami jego ramię. Na posadzkę spadły krople krwi. Max wiedział, że nie ma szans. Nie uda mu się zabić monstrum, ani uciec. Jeśli chciał przeżyć, potrzebował błyskotliwego planu.
  Na ścianie, całkiem niedaleko od niego, znajdował się alarm pożarowy. Chłopak wpadł na pomysł. Rzucił się szybko stronę ściany i alarmu.
- Tutaj smoczku - zawołał.
Smok doszedł do Maxa, otworzył paszczę i zionął ogniem. Chłopak schylił się błyskawicznie
i poturlał po podłodze. Rozległ się głośny, piskliwy alarm. Max wstał na równe nogi i pobiegł
 stronę tunelu. Obejrzał się raz, ale smoka już nie było, ogień też zgasł. Zdezorientowany wyszedł na zewnątrz. Ulżyło mu kiedy poczuł zimny podmuch wiatru na skórze.
   Miley szybko do niego dobiegła. Spojrzała na jego ramię i ze współczuciem oraz  ulgą go przytuliła, a on odwzajemnił uścisk. Oparł głowę na jej ramieniu.
- Co to było? - wykrztusiła. - Jesteś cały?



  

2 komentarze :

  1. Hej, to znowu ja. :)
    Cieszę się, że w tym rozdziale skupiłaś na Miley i Maksie - chyba najbardziej ich lubię ze wszystkich innych bohaterów. Nina wydaje mi zbyt lekkomyślna, a Anek zbyt dziecinny. Cieszę się, że dotarli do w końcu do Zakonu, choć nie spodziewałam się, że Max od razu będzie chciał atakować - nie spodziewałam się smoka, ale też Max mógł się domyślić, że nie tak łatwo będzie zemścić się na takich potężnych zakonnikach.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, wybacz, że pisze komentarz dopiero teraz, ale ostatnio mam dużo na głowie :)

    Więc Nina powiedziała swojej mamie, w jakiej sytuacji znajduje się Miley. Według mnie dobrze postąpiła, teraz znalazła kogoś, kto obejmie nad nią opiekę i da jej swój mały, ciepły kąt u siebie w domu.

    Ucieszyłam się, że Miley i Max zmierzają do muzeum Harrego Pottera. Chyba jestem największą fanką książek J.K Rowling xD Odnaleźli ukryte drzwi oraz kolejną wskazówkę. Jednak nie wyszło im to na dobre, iż siwowłosy medyczna zamienił się w smoka z zamiarem zabicia ich. Na szczęście udało im się uciec.

    Opowieść Maxa o jego rodzinie wywołała u mnie nie miłe dreszcze. Zapewne ma do teraz jakąś traumę, ale jak wspomniała Miley, do wyleczenia ran potrzebna jest druga osoba.

    Świetny rudział, czekam na next!
    Pozdrawiam :)

    P.S u mnie new freedom-is-paradise.blogspot.de

    OdpowiedzUsuń