Rozdział 2
MARTWE DZIECI
Nina uświadomiwszy sobie, że chyba zgubiła kobietę i mężczyznę, zatrzymała się raptownie, uderzając w czyjeś ciało. Przerażona uświadomiła sobie, że wpadła na kogoś i ta osoba może być mordercą ognistowłosej dziewczyny. Cofnęła się odrobinę i spojrzała na człowieka, który stanęła na jej drodze.
Był to nastoletni chłopak o oliwkowej cerze i niewielkich żółtych oczach, które okalały długie rzęsy. Miał na sobie czarną bluzkę, brązową, skórzaną kurtkę i trochę za duże dżinsowe spodnie. Wiatr wiejący od północy, rozwiewał jego długie, białe włosy . Jego blade usta unosiły się w kącikach. Wyraźnie było widać rozbawienie w jego oczach. Szesnastolatka chciała zerwać się do biegu. Po wydarzeniu w zaułku, była przerażona. Odwróciła się na pięcie i prawie ruszyła w kierunku domu, ale młodzieniec załapał ją za ramię i obrócił w swoją stronę.
- Nie wiedziałem, że mój uśmiech jest taki przerażający.
Nina nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie mogła wydać siebie ani słowa.
- Co robisz tu sama, o tak późnej porze?
- O to samo mogę ciebie zapytać.
- Ja jestem silnym mężczyzna, a ty tylko biedną, zagubioną dziewczynką. - spojrzała się na niego z niezwykłą wściekłością, a on pośpiesznie dodał - Bez obrazy oczywiście.
- Gdzie my...ja w ogóle jestem?
- Widać dziewczynka nie zna dobrze Lodynu.
- Możesz nie mówić tak do mnie?
- Jeśli zrobisz mi ten zaszczyt i powiesz swoje imię.
Nina uśmiechnęła się kwaśno.
- Wood.
- Mam ci mówić po nazwisku? Jak wolisz.
- Nie musisz wcale się do mnie odzywać.
- To nigdy się nie dowiesz gdzie jesteśmy.
Nina rozejrzała się dookoła. Stała na przemoczonym...żwirze? Z trzech stron otaczały ją głównie budynki z białego marmuru.
- Horse Guards Parade.-odparła usatysfakcjonowana, patrząc na to co ją otacza zafascynowanym wzrokiem.
- Co?
- Jesteśmy na placu Horse Guards Parade.Gdy miałam dziesięć lal, byłam tu na paradzie z okazji urodzin królowej, chłopczyku.
Chłopak zaśmiał się i odparł:
- Anastazy. Jestem Anastazy, ale proszę mi mówić Pan Cooper.-powiedział podając rękę dziewczynie, a ona wybuchła śmiechem.
- Jestem Nina, panie Cooper.
- Znajdziesz drogę powrotną, Nino?
- Jest tu ktoś?- głos dochodził ze wschodniej strony placu.
Anastazy się obejrzał, a Nina stanęła obok niego. Ujrzeli dziewczynę o dużych, intensywnie niebieskich oczach. Innych szczegółów jej wyglądu nie zdołali zobaczyć w panującym mroku. Dopiero kiedy dziewczyna się do nich zbliżyła, zobaczyli jej jasne blond włosy, w których dało się zauważyć pasma błękitu. Była blada jak trup i strasznie chuda. Jej skóra praktycznie wisiała na kościach. Miała na sobie za dużą, białą tunikę z krótkim rękawem i podarte dżinsy. Drżała z zimna. Twarz miała brudną, zresztą jak wszystko.
- O, hej. Nie spodziewałam się, że ktoś będzie się włuczył o tej porze.
- W Londynie? Serio? Uwierz mi jestem tu zaledwie jeden dzień, a już wiem, że Londyn nigdy nie jest cichy i opustoszały. - odezwała się Nina, uśmiechając się do dziewczyny.
Anastazy zdjął z siebie skórzaną kurtkę i założył ją na ramiona niebieskookiej.
- Nie trzeba.
- Trzeba. Trzeba. Możesz ją zatrzymać tak długo jak chcesz. A w ogóle jestem Anek.
Dziewczyna milczała. Nina obserwowała ją ze zdziwieniem. Po chwili ocknęła się i też postanowiła się przedstawić:
- A ja jestem Nina. Można wiedzieć jak masz na imię i co się stało? Nie wyglądasz najlepiej.
- Wow. Jesteś magiczna. Zanim ja wyciągnąłem od niej imię, upłynęło sporo czasu.
Zziębnięta nastolatka zachichotała. Po chwili namysłu, postanowiła podać swoje imię.
- Jestem Miley. Możecie mówić mi Mili. Choć nie sądzę, że znowu się spotkamy - powiedziawszy to, zdjęła kurtkę i podała ją Ankowi, ale on jej nie przyjął.
- Nie wygłupiaj się. Wyglądasz w niej ładniej niż ja.
Miley zaśmiała się i z powrotem włożyła na siebie skórzane odzienie.
- Wracając do poprzedniego pytania, coś się stało? - spytała Nina, tak ostrożnie jak tylko mogł
a, a potem skarciła się za te słowa. Czuła, że brzmiała nachalnie, a nie chciała się nikomu narzucać.
- Nie. U mnie wszystko dobrze. - w jej głosie słychać było napięcie i...smutek? Czyżby miała ochotę się rozpłakać?
Przez chwile zapadła głucha cisza, którą przerwał Anastazy, zmieniając temat.
- Ninka skąd się przeprowadziłaś?
Dziewczyna się zdziwiła. Nikt nigdy nie mówił do niej Ninka. Chciała coś powiedzieć na ten temat, ale uznała, że kłócenie się w tej sytuacji byłoby nie na miejscu, więc po prostu odpowiedziała.
- Z Plymouth.
-Południowa Anglia. Brzmi kusząco. Ja też przeprowadziłem się niedawno. Jestem tu od trzech dni, więc z pewnością znam ten teren bardziej niż ty - zerknął z ukosa na Ninę
-Wcześniej mieszkałem w pięknym, choć deszczowym Invernoss.
Oczy Miley rozbłysły.
- Zawsze chciałam zobaczyć jezioro Loch Ness.
- Zapewniam, nie ma w nim legendarnego potwora. Sama woda jest nudna.
Oczy dziewczyny pociemniały.
- Mam nadzieję, że przynajmniej ty znasz Londyn lepiej. - odezwała się Nina, która uznała swoją wypowiedź za głupią. Często mówiła, a raczej zdawało jej się, że mówiła coś niedorzecznego. Przez to oddalała się od ludzi. Nie miała żadnych znajomych,
Dziewczyna nie odpowiedziała.
Trójka znajomych po chwili usłyszała stukot kamieni i coś jakby...małe trzęsienie ziemi? Po chwili panna Wood runęła na podłogę, a na niej leżał chłopak, w letniej czarnej bluzce i krótkich szarych spodniach. Był bardzo blady. Miał srebrne oczy, które dziewczyna uznała za piękne. Ich czoła się stykały. Oczy były równoległe do siebie. Brązowe włosy nastolatka muskały jej czoło. Wyraźnie czuła jego mięśnie. Zawstydzony chłopak wstał. Na jego policzkach wyraźnie malowały się rumieńce. Podał Ninie rękę, aby pomóc jej wstać. Chwyciła ją i po chwili stała na własnych nogach.
- Przepraszam. Ja po prostu... Nie wiem co się ze mną stało. Tak jakby ziemia mnie porwała.
- Ziemia mnie porwała? Takiej gadki na podryw jeszcze nie słyszałem. - zaśmiał się Anek
- Nic się nie stało.- Szesnastolatka była wyraźnie nim oczarowana. Patrzyła w oczy chłopaka,
a on w jej, z przepraszającym wyrazem.
- W takiej sytuacji głupio byłoby się nie przedstawić. Jestem Max.
- Nina.
Chłopak oderwał od niej wzrok, a kiedy Nina zorientowała się, że inni ją obserwują, zarumieniała się i skarciła się za patrzenie w oczy chłopaka.
- Anastazy.
- To chyba nie amerykańskie imię.
- Moja babcia była Polką.
Max po raz pierwszy zauważył zabrudzoną dziewczynę, a ona utkwiła wzrok w jego prawym ramieniu . Widniał na nim tatuaż - okrąg utworzony z arabskich liter, a wewnątrz niego ogień.Chłopak podszedł bliżej Mili i podał jej rękę, przedstawiając się. Dziewczyna jej nie ujęła.
- Co to znaczy? -spytała, a chłopak spojrzał na nią, pełen zdziwienia - Ten tatuaż.
- Nie wiem. Jest po arabsku. - odparł lekko zdenerwowany i zakłopotany. Miley nie wierzyła w jego słowa. Nikt nie wytatuował, by sobie tekstu, którego znaczenia nie zna. Postanowiła jednak sobie odpuścić. Miała wrażenie, że ten tatuaż coś oznacza i ma większą wartość niż inni mogą sądzić.
O cennych rzeczach nie mówi się obcym.
- Jestem Miley i już właściwie powinnam iść. - powiedziawszy to, ruszyła w stronę miejsca,
z którego przyszła.
Nina chciała ją zatrzymać, ale bała się tego zrobić. Nie chciała, żeby to dziwnie wyglądało. Ostatecznie przełamała się ruszyła w stronę dziewczyny. Stanęła przed nią.
- Poczekaj. Może chciałabyś wpaść do mnie na noc. Nie mam żadnych znajomych w tym mieście i może pora się z kimś zaprzyjaźnić. Chcesz przyjść? Byłabym wdzięczna.
Wzrok Miley skupił się na ognistowłosej. Wyraz jej oczu był nieodgadniony.
- No nie wiem.
- To nie jest trudna decyzja.
- Zadzwonię do mamy i się zapytam o pozwolenie. -powiedziała po chwili namysłu, a jej oczy wyrażały...wdzięczność? Nina uśmiechnęła się szeroko. Była wyraźnie zadowolona ze zgody dziewczyny i wcale tej radości nie kryła.
Miley wyciągnęła przestarzałą komórkę, których - jak szesnastolatce się zdawało - już nie produkują. Dziewczyna oddaliła się kilka kroków, po czym wróciła.
- Mogę iść.
- To super. Zaraz ruszymy. Tylko się pożegnam z chłopakami. Możesz tu zaczekać jak chcesz.
Blondynka została na miejscu, a Nina ruszyła w stronę chłopców
- Na mnie też już pora.Na razie.
-Do zobaczenia. -odparł Anek.
Max nic nie powiedział, tylko się na nią patrzył. Najpierw wpatrywał się w jej oczy, a potem we włosy.
***
Miley i Nina całą drogę spędziły w milczeniu. Po paru minutach przechadzania się uliczkami Londynu, dotarły do dużego domku położonego przy ulicy Whitehall. Dom był wykonany z marmuru. Miał pełno, niewielkich okien i duże, drewniane drzwi. Dziewczyny weszły do środka. Przedpokój zajmowały niewielkie kredensy, szklane stoliczki, przy których stały staromodne fotele. Całość oświetlał drogocenny żyrandol, który był w tym domu od wieków. Na jednym z foteli siedziała mama dziewczyny. Spała, ale gdy usłyszała zamykające się drzwi, otworzyła oczy.
- Dziecko, gdzieś ty się podziewała? Wiesz, która jest godzina?
- Przepraszam, mamo. Trochę się zgubiłam.
- To ty nie wiesz, że nie powinnaś się oddalać?! - powiedziała podniesionym głosem, a potem zauważyła stojącą za córką, dziewczynę. Na jej twarzy pojawił się rumieniec. Kobieta siląc się na spokój spytała:
-Kto to jest, kochanie?
-To jest Miley. Pomyślałam, że mogłaby się u nas zatrzymać na jedną noc.
-Co ci się stało? Dlaczego jesteś brudna? Twoja mama wie, że tu jesteś? -Jessica tak jakby nie usłyszała swojej córki. Od razu zajęła się gościem, obserwując ją uważnie, a Miley stała skrępowana.
-Razem...z...ze...znajomymi urządziliśmy wojnę na błoto. -zaczęła się jąkać
-Mama wie, że tu jesteś?
-Oczywiście. Dzwoniła do niej, nim tu przyszła. - tym razem odezwała się Nina
-Dobrze. Idź do łazienki, wziąć kąpiel. Jedna jest tu. - odparła , wskazując na drzwi, znajdujące się w pobliżu schodów. - Masz jakieś ubrania na zmianę?
-Niestety nie...
-Nina, pożyczysz jej coś swojego - przerwała jej w pół zdania. - A ja przygotuję kolacje. Pewnie jesteście głodne. Lubisz dżem?
W oczach dziewczyny, dało się zauważyć dziwny błysk.
-A kto nie lubi dżemu? - na jej twarzy pojawił się uśmiech, po raz pierwszy od momentu, w którym Nina ją ujrzała.
Dziewczyny siedziały teraz w kuchni. Była ona jednym z żywszych pomieszczeń domu. Ściany były koloru limonkowego, a podłoga cielistego. Znajdowały się tam trzy wysokie okna. Przy północnej ścianie pokoju poustawiane był szafki, lodówka, kuchenka itp. Wszystkie meble były koloru zielonego. Koło jednego z okien znajdował się długi, żółty stół. Był przykryty materiałem w kwiatki, a na jego środku znajdował się wazon pełen tulipanów. Przy nim poustawiane były krzesła z kwiecistą tapicerką. Jessica podała do stołu talerz pełny kanapek z dżemem. Do posiłku podany był też sok ze świeżych pomarańczy, który uwielbiała córka gospodyni. Po kolacji poszła ona razem z nową znajomą do pokoju, który znajdował się na drugim piętrze.
Ściany były pomalowane na kolor makowy, podłogę wyłożono brązowymi panelami. Jedną ścian zajmowała długa, biała szafa, - na której wisiały setki plakatów - oraz biała toaletka
z kolorowymi światełkami. Przy niej stał srebrny fotel ze stertą różowych poduszek. Kolejną stronę pokoju zajmowały brązowe półki, telewizor i radio z głośnikami. Łóżko, pokryte czerwoną pościelą było w prawym skrzydle sypialni. Obok niego stał drewniany stolik nocy i masywne biurko.
Dziewczyny stały w progu drzwi, które były oblepione naklejkami. Miley miała na sobie zieloną, trochę za dużą koszulę nocną z dużym dekoltem. Wyraźnie było widać jej wystający obojczyk. Długie, wilgotne włosy, kleiły się do jej skroni. Teraz nie miała na sobie śladów brudu. W świetle żyrandola wyglądała na jeszcze bladszą, a pod jej powiekami widoczne były cienie. Była jednocześnie piękna i przerażająca. W jej oczach, Nina zauważyła, że jest zachwycona pokojem. Nie wiedziała czy tylko ona potrafi czytać z jej oczu , czy były one po prostu otwartą księgą . Miała na sobie błękitną koszulę, przy której ogniste włosy wyglądały na dużo bledsze. Nastolatki usiadły na łóżku i po dłuższej chwili, Nina odezwała się.
- Oprowadziłabyś mnie po Londynie?
- Co?
- Nie chciałabym zabłądzić. A po za tym... - urwała w pół zdania. Chciała powiedzieć, że ma dość siedzenia samej w domu i chciałaby znaleźć chociażby koleżankę. Uznała jednak to pytanie za zbyt śmiałe.
- Ja... - zaczęła się jąkać. - Nie jestem stąd.
- Też się przeprowadziłaś?
- Tak - odpowiedziała po dłuższej chwili, jakby była nie pewna odpowiedzi.
- Skąd jesteś?
Miley zastanawiała się, czy odpowiedzieć na pytanie. Jej oczy, były mocno skupione na zielonych oczach nastolatki.
- Liverpool. - wypuściła powietrze z płuc. Nie spodziewała się nawet, że je wstrzymuje.
- Liverpool, Plymouth...
- Możemy już iść spać! - przerwała jej, mówiąc podniesionym głosem, który po chwili ściszyła. - Jestem zmęczona.
- Jasne. Przeprasz... - ucięła w pół słowa. Nie była pewna, czy powinna przepraszać. Nie miała za co, a przepraszanie wszystkich za byle co, było kiepskim posunięciem.
Nina zgasiła światła i położyła się do łóżka, obok blondynki. Powieki same jej się zamykały. Nie sądziła, że jest tak zmęczona, zasnęła. Do Miley sen nie przychodził. Wpatrywała się w sufit. Jej oczy były szeroko otwarte. Po bladych policzkach spłynęła łza, załkała cicho. Odwróciła się na drugi bok. Zamknęła powieki i starała się z całych sił usnąć, ale nie mogła. Nie spała od kilku dni. Cierpiała na besenność - myślała, ale wmawiała sobie, że wcale tak nie jest. Miała nadzieje, że uda jej się oszukać mózg.
***
Szesnastolatki zjadły śniadanie, a następnie postanowiły, że posiedzą chwile w salonie, dopóki na zewnątrz nie przestanie padać. Stały teraz w korytarzu. Miley pożyczyła ubranie Niny, a po swoje miała przyjść, kiedy się wysuszy. Miała na sobie czarne leginsy i szarą tunikę, która podkreślała jej cerę. Nina ubrała zwykłe dżinsy i pomarańczową bluzkę. Zerknęła kątem oka, na leżącą na kredensie gazetę. Chwilę się zawahała, a potem postanowiła, że weźmie ją do pobliskiego pokoju. Nie sądziła, że znajoma będzie z nią rozmawiać, a chciała zająć czymś czas. Zabrała dwutygodnik i weszła do salonu wraz z towarzyszką, usiadły na kanapie. W kominku nie palił się tym razem ogień. Ninie jednak wszystko się przypomniało: dziewczyna tak jak ona, dziwni ludzie, morderstwo. Zaniepokojona, podniosła się z sofy i usiadła na krześle, koło drzwi. Bała sie zbliżyć do kominka. Dość sprawnie odrzucała myśli, o wczoraiszym dniu, wmawiając sobie, że to był tylko sen. Spojrzała na gazetę i...wstrzymała oddech. Miley popatrzyła na nią uważnie.
- Coś się stało?
- Nie. Po prostu...Nie nie mogę uwierzyć w to, co się tu dzieje.
- Czyli? O co chodzi? -podeszła do koleżanki i usiadła koło niej na krześle.Spojrzała na nagłówek: ,,Martwe dzieci" - Czytaj.
- ,,Wraz z kilkoma miesiącami, wzrósł poziom zgonów w Londynie. Co raz więcej małych dzieci, traci życie. Co ciekawsze są to zawsze osoby do dwóch lat. Wśród zmarlych nie było nikogo starszego choćby o jeden dzień. Dzieci te ginęły w wypadkach samochodowych i tych mniejszych, domowych. Policja zastanawia się, czy to tylko przypadek, a może ktoś ingerował w nieszczęśliwe wypadki? Zdruzgotani rodzice apelują, aby lepiej pilnować swoje pociechy i nie spuszczać z nich wzroku, a my prosimy, aby zwracać uwagę na to, czy w okół was, albo waszych dzieci, nie dzieje się nic dziwnego. Zwracamy się również z prośbą do kierowców, aby zachowowywali szczególną ostrożność na drodze."
Miley skupiła swój wzrok na zdjęciu do artykułu. Przedstawiało ono górę lalek, umazanych krwią.
- Kto daje takie zdjęcie do gazety?
- To chwyt marketingowy. Tak jak w książkach. Jak jakąś ma interesującą okładkę, kupujesz. - dziewczyna szybko skarciła się za te słowa. Uznała, że się wymądrza, a to nie jest zbyt uprzejme. - Pamiętasz jak mi wczoraj powiedziałaś, że się przeprowadziłaś?
- Tak - odpowiedziała zaskoczona dziewczyna. Chyba nie spodziewała się, że dziewczyna o tym pamięta, a może nie chciała się spodziewać.
- Czy nie wydaje ci się...dziwne, że każdy z z nas - no może oprócz Maxa - pochodzi z innych stron świata. Ja jestem z południa, Anastazy z północy, a ty z zachodu. Trzy inne kierunki i wszyscy spotykamy się w jednym miejscu, w jednym punkcie.
- To tylko zwykły przypadek.
- Może...
Do pokoju weszła Jessica.
- Ja już wychodzę do pracy. Miłego dnia. -powiedziawszy to, wyszła z salonu. Miley zastanawiała się, czy Nina ma ojca. Nie miała zamiaru o to pytać. O niektórych rzeczach trudno jest mówić. Sama to rozumiała najlepiej.
- Myślisz, że...-urwała w pół zdania, gdy ujrzała ognistego, niewielkiego konia, który biegł w powietrzu w jej stronę. Następnie się zatrzymał, a dziewczyna patrzyła na niego z wielkim zdziwieniem i przerażeniem, przypominając sobie, odpychane zdarzenia z tamtej nocy. Miley była dziwnie spokojna, a może tylko tak się zdawało. W każdym razie jej oczy były bez wyrazu. Koń machnął grzywą i głową, tak jakby chciał ich zaprowadzić gdzieś.
- Chodźmy za nim. -odezwała się Miley
- Co? Ty chyba na głowę upadłaś. Nawet nie wiemy co to jest.
- Masz coś innego do robienie?
- A jak coś nam się stanie? Skąd wiesz, że nie zaprowadzi nas, do jakiegoś seryjnego zabójcy.
W oczach Miley pojawił się dziwny błysk.
- Jak nie chcesz, to nie idź, ale ja nie zamierzam tu siedzieć i czytać gazet. - dziewczyna wstała z krzesła, a koń zaczął ją prowadzić. Był już przy drzwiach, gdy Nina pokręciła głową i powiedziała:
- Nie puszczę cię z nim samą.
- A wiec zmieniłaś zdanie?
- Nie dajesz mi wyboru.
Nastolatki wyszły z domu i niemal biegiem szły przez przemoczony Londyn. Szły ulicą Downing,a następnie Horse Guards RD. Koń poprowadził ich do James's Park. Ścieżki były wilgotne, pełne kałuż. Na liściach drzew lśniły kropelki deszczu. Co jakiś czas ustawione były ławki, na których siedziały dzieci, zakochani, starsze osoby karmiące ptaki. Wiatr wiał, rozwiewając włosy dziewczynom, buty miały przemoczone. Ognisty wierzchowiec, zaprowadził ich do dużego głazu, otoczonego drzewami, po czym znikł. W tej części parku nie było nikogo, co było dość dziwne. Szesnastolatki usłyszały głosy. Schowały się za kamieniem, wychylając się, aby coś zobaczyć. Nina wstrzymała oddech, powstrzymując tym samym krzyk. Zobaczyła dziewczynę, która umarła zeszłej nocy. Serce waliło jej jak młot, z zielonych oczu uszło całe życie. Wszystkie wspomnienia wróciły. Miley patrzyła raz na jedną ognistowłosą, raz na drugą. Widać było, że jest wstrząśnięta, zszokowana i chyba po raz pierwszy przerażona. Zielonooka wydała z siebie cichy okrzyk, którego na szczęście nikt nie usłyszał. Obok ,,jej klona" stanął chłopak, wyglądający dokładnie tak jak Anastazy.
- I jak? Znalazłeś coś? - spytała ostro, rozbawiona
- Tylko ten świstek papieru. - odparł podając jej kartkę. Był to chyba list. Dziewczyna szybko go przeczytała, po czym się zaśmiała.
- Nasza bestyjka jest sentymentalna.
- Uczucia są słabością. Tylko głupiec taki jak on się z kimś wiąże. -po tych słowach dziewczyna
z całej siły uderzyło go w twarz, a on się zachwiał. Obserwujące ich dziewczyny z trudem stłumiły krzyk. Po policzku blondynki spłynęła łza.
- To niepotrzebny świstek papieru. -powiedziała, po czym podarła kartkę, a jej szczątki wrzuciła do kieszeni kurtki.
- Za co to było? Zrobiłem wszystko, to co mi kazałaś.
- Wiem. Po prostu lubię sprawiać ci ból. Twoja twarz jest tak brzydka, że moja pięść nie może się powstrzymać od ukarania jej.
- Może znalazłabyś sobie inne zajęcie. Powinniśmy już iść. - Dziewczyn skinęła głową i ruszyła za chłopakiem.
- Idziemy - tym razem decyzję podjęła Nina. Zastanawiała się nad tym przez krótką chwilę, przypominając sobie całe życie. Chciała zawsze czegoś dokonać. Wyróżniała się z tłumu ze względu na kolor włosów, ale kiedy się z nią rozmawiało, wydawało się, że jest zwykłą introwertyczką, dziewczyną, która zawsze siedzi sama z dala od innych. Chciała to zmienić, osiągnąć coś, zmienić się.
- Zgłupiałaś? To nie nasza sprawa.
- A kto ostatnio postanowił iść za jakimś głupim koniem?
Miley się tylko na nią dziwnie spojrzała.
- Nie chcesz iść, to nie idź. -wyszła zza głazu, szła w stronę dwójki "klonów". Po chwili dołączyła do niej blondynka. Śledziły ich ostrożnie, starając się nie wydawać choćby najmniejszych dźwięków. Szły ruchliwą ulicą The Mall, po czym skręciły do Green Parku. Zielone liście drzew wyglądały pięknie w świetle słońca, które było teraz wysoko na horyzoncie. Kiedy Nina poczuła promyki słońca na swoim ciele, odprężyła się.
Chłopak i dziewczyna doszli do dużego, kamiennego budynku, który przypominał kościół. Okna
w nim były duże i drewniane, drzwi żelazne. Miał kilka małych wieżyczek, zakończonych ostrym szpikulcem. Wyglądał upiornie i staro, jakby stał tu od wieków. Ludzie sprawnie omijali budynek, jakby go nie zauważali. Ognistowłosa wraz z "kolegą" otworzyli metalowe drzwi, po czym zniknęli z zasięgu wzroku. Miley i Nina stały, patrząc na zamykające się drzwi. Przy jednym z drzew, obok budynku, stała drabina. Ognistowłosa ją przystawiła do jednego z okien i weszła po niej, kłócąc się przez chwilę z towarzyszką. Przez szybę zobaczyła tylko ogień i dziewczynę, taką jak ona, która...nim władała. W oku miała dziwny błysk. Przeszło jej przez myśl, że może ona też tak potrafi. Zeszła szybko na ziemię.
- Co tam widziałaś?
- Wchodzę do tego budynku. -odparła, zawładnięta chęcią, osiągnięcia czegoś.
- Wpadasz na coraz gorsze pomysły.
Nina nie zważając na koleżankę, otworzyła metalowe drzwi i weszła do środka, a po chwili wahania Miley zrobiła to samo.
Rozdział oceniam na 8/10. Sporo było dialogów, ale z drugiej strony miało to swój urok. Śpieszę czytać kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń